Ostatni weekend był...jaki? Tu musiałabym użyć mojego onegdaj ulubionego niemieckiego słowa-"gemischt". Sobota przyjemna, choć przykre akcenty też były, wczoraj-niezbyt miło.
W sobotę wybraliśmy się-w końcu, bo przymierzaliśmy się do tej wyprawy od lat, tylko ciągle coś stawało na przeszkodzie-do P. i A., rodziców Z., której chrzestną jest moja matka. P. pracował kiedyś z moim ojcem i na tym gruncie nasze rodziny się zaprzyjaźniły. Niestety, mieszkają oni daleko od nas, więc okazji do odwiedzin też nie było zbyt wiele. Tak czy inaczej, ten wiekopomny dzień nadszedł wczoraj.
Przez te kilka lat, kiedy się nie widzieliśmy, P. i A. zdążyli odkuć się finansowo, zamienić małe, niezbyt wygodne dla pięcioosobowej rodziny mieszkanie na własny dom...bardzo przyjemny dom zresztą. Jako od zawsze mieszkająca w bloku osoba stwierdzam, że bardzo dobrze bym się tam czuła. Niedaleko jest las, dużo terenów do spacerów...Świetne otoczenie. No, ale tak sympatyczna rodzina jak oni zasługują na to, w końcu sami sobie zapracowali.
Dobrze, że nie miałam zbyt wielu okazji, żeby się odezwać, bo to, co miałabym do powiedzenia, nie byłoby zbyt miłe. Broń Boże, nie mówiłabym gospodarzom nic złego, mam raczej na myśli moje przemyślenia na temat tego, jak wygląda moje życie. Owszem, myślę o tym, jak ono wygląda, ale takie zetknięcia uświadamiają jeszcze dobitniej, jak u mnie jest źle.
Z jednej strony dobrze, że nie siedziałam w domu, z drugiej jednak popadłam w przygnębienie. Dlaczego jednym los daje tak dużo-udanego męża, żonę, świetne dzieciaki, pracę, pieniądze, własny dom z ciepłym ciastem na stole i pięknym widokiem za oknem-a innym nie daje nic? Przyznam Wam się szczerze, straciłam chęci do czegokolwiek po tej wizycie. Teoretycznie może powinno mnie to do czegoś zmotywować, praktycznie jak zwykle jest zupełnie inaczej.
Przy okazji dowiedziałam się też co nieco o M. oraz S.-wieści o nich są zawsze mile widziane. Szkoda tylko, że w przypadku tej pierwszej osoby nie były zbyt pozytywne.
Wczoraj miałam nadzieję poprawić sobie humor wyprawą na żużlowy sparing w moim mieście. Niestety, już kiedy jechałam na umówione spotkanie z Martą (dwie godziny przed planowaną godziną meczu), lało jak z cebra. Chwilę później telefon od niej utwierdził mnie tylko w tym, że "no sir, no speedway today". Po południu miałam słuchać w radiu relacji z parowych mistrzostw Polski, które miały się odbyć w Lesznie. No właśnie, "miały". One też zostały storpedowane przez deszcz. Może wyda się Wam to dziwne, ale to również nie wpłynęło na mnie zbyt dobrze.
Nie wiem, jak długo można żyć tak, jak wygląda to u mnie-bez celu i sensu, ale muszę się Wam przyznać, że jeśli to jeszcze potrwa-może się to skończyć naprawdę różnie. Czyli-jednym słowem-niezbyt dobrze.
Co u Was?